Dom sobie schnie w środku, wszystkie rurki i przewody pochowane, wprost można już nabrać sobie jakiegoś wyobrażenia o wnętrzu. W następnym tygodniu przyjdzie pora na wykopy przed domem.
Z Krzysiaczkiem przerabiamy stały punkt programu alergika pt. kaszel i gluty. Wizyta w Karpaczu w specjalistycznym szpitalu rozczarowała mnie okrutnie. Lekarz nawet nie zechciał go zbadać ani, wypisać leków. Po prostu pobrali mu krew i trzeba czekać na wyniki 3 tygodnie. Nic to, może jakoś nasza lekarka zaradzi. Plus jest taki, że odkryłam miejsce, do którego mogę chodzić z Krzysiem by rozładował trochę tej energii, którą nosi w sobie. Od września idzie do przedszkola i dobrze też by oswoił się z grupą dzieci. Skoro piszę o jednym z synów to może warto też wspomnieć o drugim?;) Dzisiaj w szkole jego grupa miała Dzień Mamy i Taty. Dzieci przygotowały całe przedstawienie z tańcami, piosenkami i wierszykami. Miło popatrzeć ile pracy dziecko włożyło w całe to przedsięwzięcie i stało się to bez mojego udziału. Oj rosną chłopaki tak wolno a jednak szybko. Mimo ich wszystkich psot, mojej złości i braku cierpliwości, każdego dnia potrafią wprawić mnie w stan zadziwienia, który przynosi uśmiech i chwilę zwolnienia w pędzie codzienności. Wystarczy jakieś słowo, gest lub nawet nieznane mi spojrzenie i wiem, że mimo iż są ciałami z mojego ciała to odrębne istoty, które niezależnie ode mnie ewoluują. Ja ich powołałam do życia a świat ich kształtuje i pozostaje mi mieć ufność, że zostaną uformowani na dorosłych ludzi z tego co prawdziwe, sprawiedliwe, godne człowieczeństwa. A wiara, nadzieja i miłość będą niosły ich odważnie na swych skrzydłach, chroniąc lub dodając odwagi do stawiania oporu przeciw wszelkiemu zepsuciu tego świata.
A jutro z samego rana, po całym tygodniu tylko myślenia o bieżni czy Zumbie ( niestety z technicznego punktu nie miałam możliwości wyjścia na fitness i bardzo nad tym ubolewam) idę poćwiczyć.