Mój dzisiejszy dzień rozpoczął się wczesnym porankiem około 4. Krzysiaczek wdrapał się nam do łóżka i zażądał przytulania. Później było już tylko gorzej, picie, siku, przewalanki, szperanie w telefonie i takie tam. Normalnie nie dał mi zasnąć mimo bardzo bolesnego sprzeciwu moich oczu na podnoszenie powiek. Nic to, kropelki poszły w ruch i jakoś przetrwałam do... w zasadzie nie wiem, która to była godzina kiedy to szanowny Małż obudził się i przejął kontrolę nad szarańczą a ja mogłam spokojnie poleżeć. Czasami właśnie takie mam wrażenie, że nie mam w domu dzieci tylko szarańczę, która oblepia mnie z każdej możliwej strony i jest tak upierdliwa, że ho ho. Tak dzisiaj był ten z nielicznych dni w miesiącu kiedy to mój Jan był w domu. Wstałam jednak z bólem głowy i oczu( od krzyków i niedospania) ok 10( wow!!) po tekście małżonka, że jak tak dalej pójdzie będzie mi musiał odleżyny leczyć ;) I w zasadzie, mimo tak niezbyt ciekawego poranka, ten dzień przechodzi do historii jako dzień na pełnym luzie. Jako dzień w którym nic nie musiałam( rodzice wybyli z domu hurrraaa!!) a chciałam. Mogę nawet stwierdzić, że odpoczęłam. Z TV nie sączyły się koszmarne wiadomości (np. o aferze Amber Gold bleee) ani debilne seriale typu Malinowski i partnerzy czy Trudne sprawy, które z upodobaniem śledzą moi rodzice. Nie musiałam zbytnio uciszać dzieci bo same z siebie były jakieś takie grzeczniejsze. Miałam czas na przemyślenie kilku spraw i stwierdzenie, że to co tu piszę jest dla mnie ważne. Nie mogę tak zwyczajnie przekreślić 10 lat bycia w sieci. Postaram się zatem być częściej i tak jak dawniej z zaciekawieniem wypatrywać nowych wpisów znajomych blogowiczek.
Czyżby powiew świeżości...;) Zapewne po dzisiejszym dniu coś zeszło ze mnie. Mogę spokojnie zamoczyć nogi w misce a Jan właśnie do łapki podaje mi puszkę z SHANDY. Zatem zapowiada się dobry wieczór pt kiedy dzieci już śpią to rodzice mają czas na...;)