O mnie

Moje zdjęcie
Jaka jest Katiuszka? Jestem zbieraniną fragmentów, których nie można poskładać w jedną,logiczną całość, ponieważ wykluczają się wzajemnie i stale się zmieniają. Ciekawią mnie ludzie i ich relacje ze światem.

niedziela, 11 grudnia 2011

Gdyby mnie ktoś szukał...

Nadal bywam wirtualnie.
Jak duch snuję się w cyberprzestrzeni.
Czytam, słucham czasami komentuję.
Dla odmiany dopadł mnie katar. Zatoki okropnym bólem dają się we znaki.
A tak poza tym... Czepiłam się pazurami, jaśniejszej strony życia i tak zamierzam przetrwać zimę.

E. Geppert na taką piosenkę akurat mam nastrój.

Na chwilę przed odlotem
Wśród ptasich stad
W zawiłym horoskopie
Na tysiąc lat
W otwartym nagle oknie
W cieniu za firanką
Wśród ludzi na przystanku
W słońcu i we mgle -

Szukaj mnie
Cierpliwie dzień po dniu
Staraj się podążać moim śladem
Szukaj mnie
Bo sama nie wiem już
Bo nie wiem kiedy sama się odnajdę.

Wśród siedmiu dni tygodnia
Jednakich tak
W tańczących deszczu kroplach
Zawodu łzach
Po lustra obu stronach
W nowych wciąż marzeniach
Gdzie jestem, gdzie mnie nie ma
Już nie bardzo wiem

Szukaj mnie
Cierpliwie dzień po dniu
Staraj się podążać moim śladem
Szukaj mnie
Bo sama nie wiem już
Bo nie wiem sama kiedy się odnajdę.

niedziela, 6 listopada 2011

Mygła...

Mygła tak właśnie mówi Toni na mgłę.Och te jego i Kociaczka potyczki językowe, są zabawne i zaskakujące.
Wracając do sedna mojego wpisu...Słonko świeci, głową haczę chmur a ptaszki wesoło ćwierkają.Bzdura totalna!!! Te chmury to raczej owa "Mygła" ale w mojej głowie a te ptaszki to rozwrzeszczane wrony w postaci myśli, których nie sposób pozbierać. Są jak ptaki Hitchcock dopadną mnie wszędzie. Pigułki na wszystko jakoś słabo działają, we wtorek kolejna wizyta u neurologa. Czuję się jak w wesołym miasteczku, wszystko pędzi, nawarstwia się i zapętla a ja obijam się od bandy. Dostałam telefon do osoby, która może mi pomóc lub udzielić jakiś wskazówek i na tym polu też schody. Jak się przełamać jak się zebrać w sobie by zadzwonić? Nie rozumiem tego co się dzieje, staram się jednak to oswoić. Kosmetyczka zdarła ze mnie skórę robiąc peeling kawitacyjny,łatwiej będzie mi się uśmiechać mimo wszystko i jedna maska mniej.Wczoraj uśmiałam się do łez na "Wyjeździe integracyjnym" a dzisiaj ból wygrywa ze wspomnieniami miłego wieczoru. Jestem mało atrakcyjnym towarzyszem do czegokolwiek. Ganię samą siebie za to wybebeszanie wszystkiego, oby sił starczyło osobom, które stają się tego ofiarom.
Z każdym dniem walczę o przetrwanie by nie utonąć w nicości, może nawet szykuję się do wojny, wojny światów. Oby do wtorku.

środa, 19 października 2011

Plotę...

Plotę niteczki swojego życia i nie tylko.
Oczko,łańcuszek, półsłupki.

Szukam antidotum na darcie kotów z Kotem i jego nocne wędrówki.
Ortopeda,Alergolog, Neurolog, Komisariat Policji?!
Szukam sensu w absurdzie codzienności.
Umowa, transza,doradca finansowy, buddyzm?!
A gdzieś w oddali...
Książki, bujanie, ciał masowanie ;)


"Trzeba nauczyć się przyjmować wszystko, co daje los. Ale też mieć świadomość, że marzenia przysparzają nam kłopotów, jeśli zanadto się do nich przywiążemy. Bo nie możemy niczego posiadać na własność – nawet własnych dzieci"
Małgorzata Braunek

sobota, 15 października 2011

Rozdanie

Dla zmiany tematyki na moim blogu zamieszczam informacje na temat zabawy w której biorę udział czyli ROZDANIA jakie odbędzie się u YT i blogowej koleżanki Agnieszki. Zainteresowane osoby mogą zaglądnąć do jej bloga po więcej szczegółów.

poniedziałek, 10 października 2011

I tak się dzieje...

...zimno, szaro, dżdżyście.Po prostu JESIEŃ.
Chłód przenikliwy, klimatyczny i chimeryczny.
Wieje tu i tam a głowę mam jak dzban.
Zaszczepić, zrehabilitować i zagotować.
Odebrać wyniki i przestać fikać jak Myszka Miki.
Pewnie trzeba będzie zażyć pigułkę i wejść ze znachorem w spółkę.
Miła Pani rabat na badania raczyć mi dała w zamian na kłucie mego ciała.
Oto historia mego dnia cała a Katiuszka taka "mała".

środa, 28 września 2011

Katiuszka superbohaterką ;)

Codziennie ratuję mój mały Katiuszkowy świat, moją małą planetę na której żyję z chłopakami. Ratuję ją od zalania braterską złością i moją frustracją wobec powtarzających się dni. Niteczki puszczają,ręce drżą, czasami nie nadążam za biegiem wydarzeń.W przelocie jem w przelocie śnię o ciszy i spokoju, łykam suplementy na wszystko.
Ściągam z pod sufitu Krzysiaczka i wycieram krem, którego rozmazywanie po meblach i pościeli tak sobie upodobał. W tym samym czasie Antonio stara się ukryć sklejone włosy gumą do żucia. Nie wychodzi mu to bo kukuryku stoi mu na samym czubku głowy. Nic to, nożyczki robią ciach, ciach i po problemie. Szmatka robi myju, myju jak to mawiają teletubisie i wszystko jest super nawilżone od kremu. Nie mogę sobie przypomnieć słów moich ulubionych piosenek, czy wersów wierszy. Za to na pamięć, nawet w nocy o północy mogę zacząć śpiewać ulubione piosenki moich dzieci.... kolorowe kredki... itp. itd.
Wystawiając twarz ku słońcu, wącham kwiaty na balkonie i wieszam pranie. Jako niedobra matka, czasami zamieniam dzieci w telewizyjne zombi by choć na chwilę utrzymać je razem w jednym miejscu. W myślach powtarzam jak mantrę słowa... to kiedyś minie, przejdzie i będzie inaczej. Zobaczysz Katiuszka jeszcze za tym zatęsknisz kiedy z niecierpliwością będziesz czekała na powrót synów z dyskoteki. A może już nie będzie się mówiło dyskoteka? Nieważne, w każdym razie teraz dawkuję sobie słodkie wspomnienia z wakacji i urocze obrazy, które pojawiają się w głowie kiedy myślę o naszym domku.
Wracam do rzeczywistości i do kuchni gotować obiad. Między mieszaniem w garnkach a stąpaniem na palcach by nie obudzić z trudem uśpionego Krzysiaczka, piję Cappuccino i uciekam w wirtualny świat by choć na chwilę móc opuścić moją małą planetę,uspokoić ego oraz dostrzec, że mamy piękną, polską jesień.

niedziela, 25 września 2011

Nie dam się grypie!!!

Wczorajszy wieczór spędziłam z uroczą W. w kinie na O północy w Paryżu. I co by mi nie było za dobrze, dzisiejszy wieczór spędzam w towarzystwie kubka z rozgrzewającym specyfikiem na przeziębienie. Nie mogę zebrać myśli w sensowną całość, niech zdjęcia z Kazimierza, Nałęczowa i Lublina mówią same za siebie;)


















sobota, 24 września 2011

Jesiennie

Bardzo szybko minęła mi wiosna i lato a teraz jest już jesień. Kolejne dni mijają jak szalone, biegną gdzieś do przodu nie pozostawiając miejsca na chwilę refleksji. Gdzie tak pędzą? Całe moje życie pędzi podczas kiedy mój rozwój tak naprawdę stoi. Czasami nawet mam smutne wrażenie, że się uwsteczniam ;/ Przez najbliższe ok 365 dni będzie tykać mi w głowie zegar, odliczający chwile kiedy to spełnią się moje marzenia o własnym domku. Tyle też mniej więcej czasu zajmie mi dojrzewania do zrobienia kolejnego kroku, czegoś dla siebie z pożytkiem dla całej rodziny.
Tymczasem dzień za dniem się powtarza. Dzwoni budzik, wstaję ubieram się. Idę lub biegnę na przystanek autobusowy by zawieźć Tośka do przedszkola. O przepraszam mój syn chodzi już do szkoły, tzn. zerówka jest w szkole a on sam czuje się już tak dorosły i podkreśla, że nie jest już przedszkolakiem. Wracam do domu,po drodze robię lub nie zakupy, ogarniam poranny bałagan w biegu jem śniadanie. Później jakiś spacer lub zabawa z Krzysiaczkiem, gotowanie obiadu lub wieszanie prania i jest godzina 13. Znowu biegnę na przystanek by odebrać Tośka z zerówki. Wracam do domu Krzysiaczek śpi, mam chwilkę by zjeść spokojnie obiad. Popołudniami też coś znajduje się do zrobienia lub wyjście z dziećmi na spacer. Mija popołudnie jest wieczór i cała krzątanina od nowa. Kolacja, leki, kąpiel, ścielenie łóżek i spać. Jest godzina 21 zamyślam się na chwilę nad kolejnym dniem, szykuję ubrania i na reszcie spokojnie siadam z kubkiem zielonej herbatki. Wtedy włączam TV lub komputer by dowiedzieć się co dzieje się w innym wymiarze. Chwilowo nie mam siły na romans z książką.
Kładę się spać ok 23. A o 6.45 dzień zaczyna się na nowo.
W weekend mam męża w domu więc mam troszkę więcej czasu. Postaram się przerobić zdjęcia z Kazimierza i pokazać wam kilka ujęć.

piątek, 16 września 2011

Atrakcyjny Kazimierz ;)

W Kazimierzu jest mi cudownie. Niemal słodkie lenistwo i znakomita pogoda sprawiają, że mogę odpocząć. Niestety wszystko co dobre szybko się kończy, jutro opuszczamy Kazimierz i ruszamy w drogę powrotną. Po powrocie poukładam sobie wszystkie wspomnienia związane z pobytem i podzielę się z wami wrażeniami. Póki co zapraszam na filmik ze spaceru po tym uroczym mieście:)

wtorek, 6 września 2011

Jestem

Już po przeprowadzce. Było ciężko spakować i przenieść te nasze wszystkie skarby ale z pomocą rodziny i znajomych daliśmy radę. Teraz stacjonujemy jak ja to mówię na starych śmieciach u rodziców;)Co będzie dalej? Jeszcze do końca nie jestem pewna wszystko się klaruje. Póki co, staram się ogarnąć ze wszystkim w nowych warunkach mieszkaniowych. Próbuję przede wszystkim ogarnąć Krzysiaczka, który jest super aktywny i szybki od rana do wieczora. Szczerze mówiąc zmęczona jestem tym całym przeprowadzkowym zamieszaniem okrutnie, więc postanowiliśmy zmienić otoczenie chociaż na tydzień. W sobotę wyjeżdżamy do Kazimierza Dolnego:)
Wybaczcie prawie lakoniczność postu ale jakoś tak czasu i weny do tworzenia konkretnych notek chwilowo brak;)

sobota, 20 sierpnia 2011

Ostatni taki tydzień

Pewne decyzje zostały podjęte. Wstępujemy być może na problemową drogę, na końcu której jest nasz wymarzony cel. W tygodniu zbierzemy cały dorobek naszego wspólnego, 7 letniego życia i wsadzimy w kartony. Rok czasu pewnie będziemy żyć na walizkach i będą nas podgryzać chwile zwątpienia ale musimy dać radę je razem pokonać.Tłumaczę sobie to w ten sposób, że przez ten rok nasza rodzina będzie w podróży, będziemy żeglować po nie całkiem znanych wodach. Zdobędziemy nowe doświadczenia i nauczymy się wielu rzeczy. Tych o sobie samych teź:)
Przez jakiś czas może nie będę miała dostępu do internetu, więc odezwę się jak to tylko będzie możliwe.
Tymczasem tak bardzo potrzebuję wiary w to, że jest jakaś siła wyższa , która zwycięży wszelkie zło a świat mimo strasznych wieści się nie kończy. Niech prowadzi nas ta piosenka :)

niedziela, 14 sierpnia 2011

7 lat wpis rocznicowy

7lat temu w dniu mojego ślubu padało. Do kościoła wchodziłam pod parasolem ale w czasie kiedy mieliśmy obwiązane ręce stułą i składaliśmy sobie przysięgę małżeńską, przez witrażowe okno starego kościoła wpadł promień słońca. I tak sobie trwamy po dziś dzień w małżeństwie przetrzymując wszelkie zawirowania życia. A w życiu jest jak z pogodą czasami pada deszcz, bywają przymrozki, przechodzą burze ale zawsze wierzymy w słonko, które musi wzejść i rozświetlić nasze życie. Kiedyś przeczytałam, że wchodzimy z drugim człowiekiem w małżeństwo bo potrzebujemy pewności, że ktoś przy nas zawsze będzie i będzie on świadkiem naszego życia. I chociażby niczego znaczącego w życiu byśmy nie dokonali dla ludzkości to zawsze pozostanie ta druga osoba, która będzie pamiętała wszystkie sukcesy i porażki.
Wieczorem położymy dzieci spać i wyjdziemy na miasto świętować 7 rok od kiedy powiedzieliśmy sobie TAK. Przez chwilę będziemy tylko MY jako para, jako kobieta i mężczyzna a nie tylko jako matka i ojciec.

środa, 10 sierpnia 2011

Czekolada

Nie wiem co się dzieje... hmmm? Nie, no w zasadzie wiem, ale tym razem bardzo chce mi się CZEKOLADY.

W ruch poszła Nutella a nawet podkradłam dzieciom budyń czekoladowy. DO tego pogoda jakaś taka dziwna jak na lato, wieje, zimno i marzną mi stopy. Marzną mi przeważnie ale by w sierpniu? Tego chyba jeszcze nie było. Przymierzam się do zrobienia ciasteczek czekoladowych i zastanawiam się jak mam zrobić gulasz z wołowiny. Ale od czego ma się skarbinicę wiedzy Internet:)

poniedziałek, 8 sierpnia 2011

Wspaniały weekend

Miniony tydzień przyniósł rozwiązanie dla naszych wątpliwości, w jakiejś tam części. Cóż nie wszystko można mieć od zaraz. Nadarzyła się jednak znakomita okazja by przyjemnie spędzić weekend i oczywiście skorzystaliśmy z tej okazji. Teściowa dostała wezwanie do sanatorium więc Małż zaproponował jej, że zawiezie ją do Kołobrzegu a my sami spędzimy przy okazji weekend nad morzem. W Kołobrzegu nie miałam zamiaru się zatrzymywać bo mam wielkie obrzydzenie do tłumów ludzi i braku miejsc parkingowych w pobliżu plaży. Podjechaliśmy do pobliskiego Grzybowa gdzie było całkiem uroczo. Pogoda dopisała więc weekend na plaży był udany i bardzo relaksacyjny.



poniedziałek, 1 sierpnia 2011

Wiszę między tu i tam

W sobotę mój maluch skończył 2 latka. Wczoraj odbyło się rodzinne przyjęcie z tortem, był ruch, szum i generalnie całkiem miło. Dzisiaj Antonio po wakacyjnej przerwie wrócił do przedszkola. Jeszcze miesiąc laby a od września czeka go zerówka. W tygodniu byliśmy u alergologa i ciesze się bardzo ze zmniejszonej dawki leków wziewnych. Teraz tuby aplikowane są tylko wieczorem i tfu tfu, nic się dzieciaczkom nie dzieje:)
Tymczasem w sprawie stacjonowania naszej rodziny cicho. Tzn. jeszcze nic nie wiemy, po prostu czekamy. Takie czekanie, bardzo dużo mnie kosztuje, przede wszystkim niedospanych nocy. Do tej pory byłam zadowolona ze swojej skrupulatności, planowania i organizowania. W tej sytuacji przeklinam tą cechę, którą posiadam a bywa ona mi kulą u nogi. Zamartwiam się na zapas bo nie potrafię przewidzieć ani zaplanować przyszłości, mam brak poczucia nad tym kontroli i to mi tak przeszkadza. Być może ten tydzień rozwieje moje obawy, być może moja głowa przestawi się na tryb pt. nie musisz wszystkiego sprawdzać i kontrolować bo będzie jak ma być i przede wszystkim nie jesteś sama w tej sytuacji.
Oj chciałabym, tak zwyczajnie umieć czekać na to co ma być.
Tymczasem rozmawiam sobie z Tym na górze na swój sposób bo czuję, że On jest moją deską ratunku przed histerią własnego umysłu.

środa, 20 lipca 2011

Jak w filmie ?!

Normalnie życie dostarcza mi ostatnio takich skoków adrenaliny, że moja główka nie wytrzymuje napięcia. Prawie każdego dnia rozsadza mi czachę!!!! W zasadzie czuję się jak w filmie akcji i nie mogę się ogarnąć ze zmiennością wydarzeń. Franek szaleje więc z naszych planów domku pod lasem nici, banki szaleją narzucając jakieś dziwne rzeczy przez co sytuacja kredytowa nie wygląda tak przychylnie. W takiej sytuacji pozostanie nam chyba zamieszkanie w jednym pokoju na jakiś czas u rodziców.
Nic to, ja normalnie chyba jakaś czarownica jestem. Będąc w galerii handlowej wchodzę do H&M i idę w siną dal a końca sklepu nie widać. I wtedy przychodzi mi do głowy myśl... Tyle tu zakamarków i ludzi, ciekawa jestem jak z ewakuacją w przypadku zagrożenia. Długo nie musiałam czekać. Wybrałam spodenki dla synka i udałam się do kasy, a tam zaczęła wyć syrena alarmowa wraz z komunikatem o opuszczeniu galerii, ponieważ istnieje zagrożenie pożarowe. Normalnie zbladłam i w te pędy z rodzinką udaliśmy się do wyjścia. Samochód zostawiony na parkingu galerii, dzieci marzną, pada deszcz a trzeba było całkowicie opuścić galerię bo nie pożar lecz bomba. Szwagier podjechał i zawiózł nas do domu, więc w zasadzie dziękować Bogu, żyję i mam się ŚWIETNIE!!!

sobota, 16 lipca 2011

Wyrok odroczony

Na zmianę miejsca zamieszkania, przyjdzie nam jeszcze troszkę poczekać, tzn. do końca września. Wszystkie niepewności za miesiąc powinny zostać rozwiane a konkrety dotyczące naszej mieszkaniowej przyszłości wyklarowane. W każdym razie gdzieś zamieszkamy i nie poddamy się w dążeniu do spełnienia marzeń.
Antoś po prawie 2 tygodniach pobytu na wakacjach wrócił do domu, stęsknił się tak jak my bardzo stęskniliśmy się za nim. Czułam jakąś pustkę, pewnego rodzaju niedopełnienie kiedy on sobie hasał u dziadków.Wiedziałam jednak, że ten czas bez nas jest mu potrzebny i ta w pełni uwaga jaką może skupić na sobie u dziadków, też mu się przyda. Tu w domu terytorium z psychicznego punktu widzenia i z technicznego musi dzielić z bratem, co nie zawsze mu się podoba.
Patrząc na Krzysiaczka zobaczyłam jak fatalny ma zgryz a ciągle smoczek podczas usypiania jest obecny. Nawet jak coś wypowiada język wysuwa mu się do przodu powodując pewnego rodzaju szeleszczenie. Od jakiegoś czasu mały nie pija mleczka przez butelkę więc to odpowiedni moment by odstawić smoczek na dobre. Znając temperament Krzysiaczka jestem przygotowana na najgorsze.

wtorek, 12 lipca 2011

Efekt motyla

A wszystko miało być tak pięknie... Tymczasem biorę udział w tzw. efekcie motyla. Bynajmniej nie kolorowy motyl siedzi mi na dłoni tylko ten, brutalny wampir, ze skrzydłami podłego cynika przysiadł mi na głowie. Miałam dzisiaj wrażenie(nim nie wzięłam tabletek na ból), że moja czaszka jest za ciasna w stosunku do objętości mózgu. Niby się nic nie stało, dzieci zdrowe i ja sama zdrowa tfu, tfu, mąż mnie kocha i mam oboje rodziców a jednak wszystko stoi na krawędzi. Jak odzyskać spokój i oswoić niepokój, który wkrada się do mojej głowy? Postawić wszystko na jedną kartę, brnąć do końca i nie poddawać się czy wycofać i zrezygnować z marzeń? I czego tak naprawdę się obawiam? Tej niepewności? Braku stabilności, ciągłych zmian? Bo to co znane i oswojone jest miłe. Natomiast to, czego nie znamy i nie jesteśmy w stanie ogarnąć bo podlega (to coś) ciągłym zmianom jest obce, nieprzyjemne i podchodzimy do tego jak do jeża. To wszystko wywołuje u mnie dysonans i wiele pytań w stylu co z moim życiem?

poniedziałek, 11 lipca 2011

Uciekam

Uciekam w świat książek by nie myśleć i nie zastanawiać się. Czytam w każdej chwili, z książką gotuję, kąpię się a nawet udaje mi się, jednym okiem zerkać na książkę a drugim na Krzysiaczka. Wchodzę w inny świat i podążam za losami książkowych bohaterów. Przeczytałam w ten sposób Kudłatą Doroty Berg i Zmyśloną Katarzyny Michalak. Kudłata rozweseliła mnie i rozluźniła, natomiast Zmyślona zaintrygowała i podsyciła apetyt na przeczytanie więcej książek Pani Michalak.
Czeka mnie jeszcze 2 tygodnie napięcia i niepewności. Miną bo musza minąć a ja muszę jakoś je przeczekać.
W tygodniu dobrze zrobiło mi spotkanie z sympatyczną duszyczką, nie wspominając o ogromnej porcji lodów z bita śmietaną, które podjadałyśmy sobie podczas pogaduszek. Następnie nastrój poprawił mi zakup nowego zapachu wody kolońskiej zielonej herbaty z Yves Rocher. W sobotę odpoczywałam od domu i biegania za Krzysiaczkiem na działce, sycąc oczy pięknymi kwiatuszkami i zieloną trawką. Naładowałam tym troszkę swoje akumulatory nie wspominając o pysznościach z grilla, którymi się przy okazji uraczyłam.
I tak aby do przodu, aby nie zatracić równowagi i nie popaść w dziwne przygnębienie.

środa, 6 lipca 2011

Leniwiec

Chciejstwo szerzy się okropnie a czynów zero. Miałam pisać częściej a tymczasem jakoś weny brak;)Chwilowo chyba opuściły nas deszczowe chmury i czuć lato w powietrzu. Antek od lipca rozpoczął swoje wakacje więc w tak pochmurne i deszczowe dni nie było łatwo ogarnąć 2 chłopaków. Bardzo kocham moich chłopców ale bywają chwile kiedy sytuacja staje się tak napięta i gęsta od złości, że ręce mi opadają i chce mi się krzyczeć RATUNKU. Każdy z nich musi nauczyć się funkcjonować w swoim towarzystwie a ja muszę nauczyć się nie ingerować zbytnio w ich współpracę a raczej jej brak. Ogólnie ostatnio jakaś niemoc mnie dopadła, nic mi się nie chce. Przydałaby mi się zmiana otoczenia, dłuższy odpoczynek od codzienności. Przede wszystkim przydałby mi się odpoczynek od noszenia mojego prawie 2 latka bo kręgosłup mówi mi kategorycznie dość. Na dodatek to czekanie na podpisanie aktów notarialnych mnie dobija. Nie umiem tak bezczynnie czekać i już. Nie umiem wyciszyć się i spowolnić moje myśli. Może to nie czas na ten spokój, może nie powinnam walczyć z naturą bo to zbyt pochłania moje siły?
A może wystarczyło by iść do salonu, w którym można by podłączyć swój mózg do specjalnej maszyny i oczyścić go ze wszystkich niepotrzebnych bzdur.Zaprogramować tak, by można było spokojnie czekać lub być bardziej kreatywnym w danej chwili. Idąc dalej, można by zainstalować sobie takie guziczki na przedramieniu, po naciśnięciu których zaprogramowane funkcje wzmacniałyby swoją aktywność. Na pewno z instalacji jednego takiego guziczka pod literką S mój mąż byłby bardzo zadowolony. A może by tak takie pigułki wyprodukować? Mniej drastyczne bo nie trzeba naruszać powłoki cielesnej;) Wystarczy połknąć i cyk, twój mózg pracuje w fazie Zen i jesteś wolny od trosk. Nie wzrusza Cię napad złości twojego dziecka. Spokojnie przeczekujesz chwilę apokalipsy, otrzepujesz się ze złych emocji i... przechodzisz na następny poziom gry zwanej ŻYCIEM.
Katrina cmok, cmok co byś miała co czytać;)

poniedziałek, 20 czerwca 2011

W wielkim skrócie

Oglądaniu pralek w sklepie nie było końca. Jak tu dokonać wyboru kiedy ma się przed sobą dosłownie ścianę pralek? Wybrałam najprostszą( przynajmniej tak mi się wydaje) byle by prała w krótszym czasie, niż ta którą mieliśmy do tej pory i nie chciała nigdzie odlatywać( robiąc przy wirowaniu rumor jak odrzutowiec) ;). Nie mogę pojąć jak to się stało, 5 lat temu zupełnie nie zwróciłam uwagi na to, że pralka pierze po nad 2 godziny( program standardowy) a krótkie pranie ma ustawione na 1.45 h. Teraz do odświeżenia ubrania wystarczy 15 min i siup na suszareczkę :) Niestety dostarczą ja dopiero w środę, więc jakoś muszę przeżyć widok kosza usypującego się w łazience.
Po drodze było więc w ramach zakupów ( a co jak szaleć to szaleć ;) ) zakupiłam wreszcie książkę Agnieszki Osieckiej i Jeremiego Przybory Listy na wyczerpanym papierze. Wcześniej czaiłam się, a to nie było w księgarni a to nie po drodze było do księgarni, a dzisiaj hop siup i już ją mam w łapkach.Idę sobie poczytać do poduszki:)

niedziela, 19 czerwca 2011

Po weekendzie

Kolejny weekend za nami. Jak dobrze mieć męża cały weekend w domu. Jak dobrze kiedy Owy mąż zrobi zakupy, bez proszenia wyciągnie naczynia ze zmywarki i pójdzie z dziećmi na spacer. W tym czasie żona może się zrelaksować przy zmywaniu podłogi, przebieraniu pościeli i praniu tak na spokojnie, bez przeganiania z kąta w kąt domowników.
No właśnie, jak jesteśmy przy praniu. Już jakieś pół roku temu zaczęła nam szwankować pralka ale po kilku kopniakach, nasmarowaniu styków tu i ówdzie, uspokoiła się i dalej można było robić pranie. W tygodniu nawet mąż zażartował, że całkiem dobrze działa i już dawno nie trzeba było jej klepać po przyjacielsku. Niestety to przed odejściem pralki do lepszego świata, gdzie woda jest mięciutka bez kamienia i nikt nie każe jej wszczynać nowego cyklu prania nawet 3 razy dziennie, ta poprawa jej działania była tylko pozorna. Odeszła a w zasadzie nie doszła do końca cyklu prania, odmawiając posłuszeństwa tuż przed płukaniem. Była taka młoda miała zaledwie 5 lat!!Zawstydziła babcię Franię, która dzielnie służy od 30 lat mojej Babci.


Z pomocą pospieszyła młodsza nieco pralka sąsiadki, która chyba również wybiera się do lepszego świata pralek, co jakiś czas zawory odmawiają jej posłuszeństwa i przecieka.
Nic to, jutro trzeba wybrać się do sklepu i kupić nową. Najwidoczniej dzisiejsze sprzęty nie są przewidziane na wieczne użytkowanie.
Cyfrokracja w sprawie domu się odezwała, więc sprawa idzie do przodu co mnie cieszy. Z drugiej strony dochodzą mnie niepokojące głosy, że być może nie mówmy hop nim nie będziemy mieli dokumentów i kluczy w ręce. W tygodniu jedziemy zbadać nasze wątpliwości do źródła. Tak czy inaczej nadal czekamy na kolejny etap operacji Dom na Wsi.

środa, 15 czerwca 2011

Nosi mnie

Jestem cierpliwa, jestem spokojem mam wszytko w głowie poukładane i czekam, czekam, czekam....
A tam doooopaaa!
Nic nie mam poukładane, nosi mnie, w główce roi się od wielu myśli a w moją pokaźna doopkę szczypie niecierpliwość. W moim życiu coś musi się dziać nie może być stagnacji bo robale wychodzą i mnie podgryzają.
Więc mam plana. Koniec milczenia, lawirowania między słowami i takich tam popierdułek. Po co mam blog? Ano po to by pisać jak mam taką potrzebę,ano po to bym miała kontakt z innymi ludźmi. No chyba że nikt nie zechce czytać tego potoku słów;)
Tak więc postaram się częściej pisać, może zdjęcia jakieś bym wrzuciła co? Np. w weekend wybraliśmy się na rodzinny piknik do Wąwozu Myśliborskiego. Co prawda nie pochodziliśmy sobie bo wózkiem nie dało się przejechać ale posiedzieliśmy sobie na trawce. Niby fajnie, cicho, słoneczko przygrzewało a nawet udało nam się zobaczyć konie w galopie. Dla miastowej Kurki to prawdziwy rarytas takie spotkanie z naturą i zwierzętami. Niestety sama sobie strzeliłam gola tym piknikiem. Teraz Krzysiaczek jest zaglucony i pokaszlujący ALERGIA grrr;/
A to Antek model i widoki z Wąwozu



czwartek, 9 czerwca 2011

Co tam u mnie?

Co można powiedzieć kiedy po wypiciu z lubością mrożonej kawy, z dużą porcją bitej śmietany, widzi się swoje DUŻE siedzenie w przymierzalni?
Co można powiedzieć kiedy okazuje się,że pani zapisuj mi dzieci na wizytę u alergologa za 6 tygodni a nie jak do tej pory 2 czy 3 tygodnie max od telefonu, w najgorętszym sezonie nasilenia alergii?
Co można powiedzieć kiedy wysiada bateria w kamerze, w momencie nagrywania np. filmiku na YT ;)?
I co wreszcie można powiedzieć, kiedy położyło się spać dziecko w południe licząc na chwilę oddechu a nagle ktoś zaczyna dzwonić do drzwi!?
O ja p....., k...., f.., jak kto woli!!!
Będąc w duchowej ekstazie, niesiona falą spokojnego oczekiwania na to co obiecane, powiem tylko Och...! Co za niedogodność!;)

czwartek, 2 czerwca 2011

Powoli, powoli...

...wracam do rzeczywistości skoro w ostatnich dniach przeczytałam 2 książki. Powoli zaczyna się wszystko stabilizować. Emocje, reakcje, sprawy do załatwienia nabrały stabilnego tempa. Zamieniły się w oczekiwanie i tylko tyle.
Chciałabym by to co ma być było już 100% pewne, tak bym mogła powiedzieć to już pewne i nic się nie zmieni. Nie jest to zależne ode mnie i nic więcej nie mogę zrobić, więc właśnie to oczekiwanie mi pozostaje.Nie jestem przesądna ale miewam pewne przeczucia a, że w temacie swojego marzenia mam dobre przeczucia to napiszę o co chodzi.
Nadchodzą zmiany w moim życiu, zmieniam tryb życia i miejsce zamieszkania. Z miasta ( jak wszystko dobrze pójdzie i cyfrokracja okaże się przychylna)wyprowadzam się na wieś, cichą, pachnącą ziemią i tym o czym od dłuższego czasu marzyłam. Mieszkanie na 9 piętrze zamieniamy na mały domek tuż pod lasem a to wszystko zupełnie nieoczekiwanie dla nas samych. Tak się wszystko poskładało, że co raz mocniej zaczynam wierzyć w przeznaczenie. Liczę na to, że w lipcu sprawy papierkowe zostaną załatwione, natomiast sierpień będzie nam mijał na pakowaniu i przeprowadzaniu się do nowego gniazdka.
W związku z tym wakacje nad morzem odwołane a więc liczę na niezbyt upalne lato w mieście;)

piątek, 20 maja 2011

Iść ciągle iść w stronę słońca...

"Jeśli coś kochasz, puść to wolno. Jeśli wróci - jest twoje. Jeśli nie - nigdy twoje nie było."
Więc ja puściłam choć puścić nie chciałam.I to co puściłam chyba powoli wraca ale o tym szaaaaaaaa;)
W ramach odrealnienia, wybieram się do kina na Piratów w 3D. Tylko jak ja sobie poradzę z 2 parami okularów na nosie?
Miłego weekendu wszystkim:)

poniedziałek, 16 maja 2011

A ziemia...

... toczy swój garb uroczy.
Leniwy weekend minął wśród domowych pieleszy. Odwiedziny siostrzyczki, wino i naleśniki ze szpinakiem. Był spacer leśnymi dróżkami, zupa brokułowa i lody cytrynowe. Niedzielne popołudie spędziłam z żelazkiem w dłoni. Nie potrafię zająć się niczym innym tak dogłębnie kiedy czekam na rozwój wydarzeń. Wszystko dzieje się machinalnie, nawet nie potrafię skupić się na czytanej książce. Najlepiej wychodzi mi bujanie w obłokach, na balkonie (kiedy gwiazdy świecą), w wannie i tuż przed snem:)

...Z dusznego snu już miasto się wynurza,
Słońce wschodzi gdzieś tam,
Tramwaj na przystanku zakwitł jak róża;
Uchodzą cienie do bram!
Ciągną swoje wózki - dwukółki mleczarze;
Nad dachami snują się sny podlotków pełne marzeń!
A ziemia toczy, toczy swój garb uroczy;
Toczy, toczy się los!

sobota, 7 maja 2011

Selekcja naturalna i rozmyślania

Miałam nakręcić kolejny filmik z cyklu moje gołąbki na balkonie. Nie zdążyłam. Już nie ma gołąbków. Młodszego i słabszego matka zadziobała. Większy znikną w nieznanych okolicznościach a to wszystko na 2 dni przed niespodziewanym atakiem śniegu. Czyżby matka wiedziała, że pisklaki nie przeżyją pozostając w gnieździe? Poświęciła słabszego i być może chorego by uratować chociaż jedno swoje dziecko?
Rozbiło mnie trochę to zdarzenie ale takie są prawa natury. Selekcja naturalna czy to w przyrodzie czy w świecie ludzkim istnieje, czy tego chcemy czy nie. Bajką jest, że wszyscy mamy równe szanse. Słabszy przegrywa, silniejszy poradzi sobie.
W sprawie swojego marzenia jestem już spokojna. Poukładałam je sobie w głowie. I tym razem od książek dostałam to co mi pomogło.
"Istnieją dwa powody, które nie pozwalają ludziom spełnić swoich marzeń. Najczęściej po prostu uważają je za nierealne.
A czasem na skutek nagłej zmiany losu pojmują, że spełnienie marzeń staje się możliwe w chwili, gdy się tego najmniej spodziewają.
Wtedy jednak budzi się w nich strach przed wejściem na ścieżkę, która prowadzi w nieznane, strach przed życiem rzucającym nowe wyzwania, strach przed utratą na zawsze tego, do czego przywykli".Paulo Coelho
"Kiedy się czegoś pragnie, wtedy cały wszechświat sprzysięga się, byśmy mogli spełnić nasze marzenie."- Paulo Coelho

niedziela, 1 maja 2011

Ale...

Strach pomieszany z ekscytacją. Energetyczne wyczerpanie z chęcią działania. Kręcę się w kółko a jednak coś się dzieje. Brak mi cierpliwości by poczekać na rozwój wydarzeń i ten natłok myśli w stylu co będzie jak to będzie. Budowanie planów awaryjnych i wszystkie te ale...
Z jednej strony muszę to wszystko wybebeszyć z siebie bym miała lepszy przepływ energetyczny z drugiej strony po co to komu czytać czy słuchać?
Te 7 lat, to czas na zmiany ku lepszemu i to jest ważne.
Nie mam siły, nie potrafię się odciąć. Ciągle o tym myślę bo bardzo mi zależy. W brew pozorom nie ma we mnie spokoju natura wygrywa z logiką i racjonalnymi myślami.
Jestem WAGĄ, więc losy mojej drogi życia się ważą.
Mówię sobie odpuść, jutro też jest dzień, nic nie przyspieszysz bo co ma być to będzie. Ale ta niepewność i czekanie mnie osłabiają.

czwartek, 28 kwietnia 2011

Lubię jak coś się dzieje i sprawy posuwają się do przodu. Lubię działać, planować, układać sprawy w swojej głowie. Moim marzeniom dodano skrzydeł, dostały zielone światło na realizację. Wystarczy teraz tylko rozglądać się i czekać na... sprzyjający los, szczęście, okazję? Wiem, że będzie co ma być i tak jak jest mi gdzieś tam zapisane. Moja codzienność żyje swoim życiem, nie drażni i nie przygniata.W pełni oddycham wiosennym powietrzem wystawiając twarz ku słońcu, ku jasności w oczekiwaniu na nadchodzące zmiany:) Wielkimi krokami zbliża się 7 rocznica mojego małżeństwa czy to w obliczu zmian coś znaczy?

czwartek, 21 kwietnia 2011

Marzenia do spełnienia:)

Od kilku dni bardzo intensywnie myślę o swoim największym marzeniu. Jestem przesiąknięta tym marzeniem na wskroś, nawet w śnie o nim myślę. Przez kilka lat było w głowie a teraz nagle powstał impuls by uzewnętrznić to marzenie. Bardzo chcę by zaczęło się coś w tej sprawie dziać a z drugiej strony boję się spełnienia. Bo czasami tak bywa z marzeniami, że są bardzo przyjemne o ile są w głowie a kiedy się spełniają magia gdzieś pryska. Boję się odpowiedzialności, tych wszystkich powinności i zupełnej zmiany stylu życia. Czy w tym wszystkim będę wspierana czy też raczej jak to zwykle bywa zostaną mi podcięte skrzydła? Są plusy ale też minusy spełnienia tego marzenia, czyli normalna sprawa. Jutro stanę z nim oko w oko i zobaczę czy to czego się boję ma tak naprawdę duże zęby. Trzymajcie kciuki by nawet jak się okaże, że jeszcze nie pora na spełnienie tego marzenia to by dane doświadczenie wzmocniło mnie.

sobota, 16 kwietnia 2011

Zawstydzam samą siebie

Wstydź się Katiuszka wstydź! Twój tyłek znowu zaczyna żyć swoim życiem a Ty co? NIC! Siedzisz w domu i ukradkiem wcinasz a to czekoladkę a to wafelka. Następnie jakiś cukiereczek wpadnie, paluszki lub niedojedzona kanapka a wszystko zapite sokiem zamiast wodą. Zawstydzam się podwójnie jak myślę o tym, że moje dzieci nie chcą jeść praktycznie warzyw za to lubią paluszki nie wspominając o tym, że wody też nie chcą pić. Czuję się tym siedzeniem w domu jak i sposobem niezbyt zdrowego odżywiania naszej rodziny zdołowana. Wiem, że to ja jestem za to odpowiedzialna i powinnam jakoś się za to zabrać ale jak? Z Tośkiem jakoś można iść na kompromisy za to z Krzysiaczkiem bardzo ciężka sprawa w jakiejkolwiek kwestii. Dzisiaj po raz pierwszy wypuściłam go z wózka na dworze(mimo że skończył 20 miesięcy i chodzi od 6). Wcześniej zwyczajnie się bałam i moje przeczucia mnie nie zawiodły. Biegł gdzie chciał ale tak niepewnie, nie było mowy o trzymaniu za rękę. Chciał też bawić się wózkiem więc musieliśmy stać na środku drogi. Trzeba było po jakimś czasie wsadzić go z powrotem do wózka i wtedy były wrzaski oraz wykręcanie się na wszystkie strony. Bardzo stresuje mnie taka sytuacja i na samą myśl, że to będzie się powtarzało kiedy sama z nim będę wychodziła na dwór mam ścisk w żołądku. Być może za bardzo to roztrząsam bo nie ja pierwsza i nie ostatnia mam tak niepokorne dziecko. Wiem jednak, że to moja sytuacja i to ja sama muszę sobie z tym poradzić. Czuję podskórnie, że nawet nie mogę na nikogo z rodziny liczyć, że zechce się nim zająć bym mogła wyjść z mężem np do kina.
No dobra nie będę popadała w smutki. Jest jak jest a życie toczy się dalej. Z wielkim zafascynowaniem czytam Sokrates Cafe i łapię się na tym, że w głowie układam własne odpowiedzi do stawianych w książce pytań. Mało tego, chciałabym natychmiast włączyć się do dyskusji:) I

niedziela, 10 kwietnia 2011

Dziwnie mi..

Dziwnie mi, jestem marudna i jakaś taka wewnętrznie wymięta. Czuję, że nie mam nic do przekazania innym, tak by to miało sens. No chyba, że ktoś chce moje nadprogramowe 3 kg? Włosy moje przybrały słomkowy kolor a miały po farbowaniu przybrać aj... Coś muszę z tym zrobić. Najodpowiedniejsza będzie wizyta u fryzjera bo zdecydowanie nie twarzowo mi w tym kolorze. Zresztą choćbym miała idealną fryzurę to i tak moja twarz będzie przykuwała największą uwagę. Nie wiem co mi się porobiło na twarzy. Sucha, wypryszczona jednym słowem poligon!
Czuję chwilową żałość w sobie. Pora na wędrówkę do świata książek.

poniedziałek, 4 kwietnia 2011

Mały promyczek radości w krainie smutku

Nie mogę pojechać na pogrzeb, tak więc drżącą ręką pisałam list z kondolencjami dla rodziny. Pisałam i przepisywałam go wiele razy, z powodu krzywego pisma i łez, które spływały po policzku plamiąc papier. Od kilku dni chodzę jak w jakiejś otulinie myśli, o życiu i śmierci. Dla bliskiej mi osoby świat stanął w miejscu mimo, że dla innych pędzi dalej. Cóż jednak mogę zrobić? Wspominać ciepło i zapalić świeczkę ku czci zmarłego.



W dniu, w którym dowiedziałam się o tym smutnym zdarzeniu, na moim balkonie w doniczce uwił sobie gniazdo gołąbek. Zniósł 2 jajka a teraz skrupulatnie je wysiaduje. Nie miałam serca niszczyć tego gniazda a gołąbkowi nawet wieszanie prania nie przeszkadza. Sami zobaczcie zdeterminowaną GOŁĘBICĘ .
Śmieję się, bawię z dziećmi, wykonuję wszystkie swoje obowiązki domowe i rodzicielskie a jednak w duszy mojej gości smutek. Dzisiaj w południe został on rozświetlony promyczkiem radości. Radość pojawiła się wraz z przesyłką jaką dostałam od wirtualnej znajomej Uli. Na jednym z moich filmików na YT usłyszała, że mam w planie przeczytać książkę pt. "Sokrates Cafe" -Christophera Phillipsa i postanowiła mi ją podesłać. Muszę przyznać, że bardzo zaskoczyła mnie tą przesyłką bo oprócz książki i kartki z ciepłymi słowami, przesyłka zawierała kilka niezwykle miłych i pachnących, kosmetyczno - relaksujących upominków. Tak więc mogę zaparzyć sobie aromatycznej herbatki, ułożyć się wygodnie w wannie i zacząć wchodzić w świat Sokratesa;)
Ulu jeżeli tu zaglądasz dziękuję Ci z całego serca za to co dla mnie tą przesyłką uczyniłaś:)

piątek, 1 kwietnia 2011

Żarty żartami ale...

Dostałam rano wiadomość, która nie była żartem. Śmierć kogoś z rodziny zawsze boli, przejmuje, rozbija wewnętrznie. Nawet jeżeli tej osoby zbytnio się nie lubiło i odwiedzało raz na kilka lat. Ale co z resztą rodziny tej osoby, o nich myślę co teraz będzie. Ot przewrotny ludzki los, że 1 kwietnia zesłał taką wiadomość.
Ps: Virginio czeka mnie podróż prawie w Twoje strony.

piątek, 25 marca 2011

Tydzień się kończy

Ten tydzień był dla mnie męczący. Niby nic nadzwyczajnego nie robiłam, przedświąteczne porządki jeszcze przede mną. Czuję jednak jak energia gdzieś ze mnie wyparowała, ulotniła się. Krzysiaczek zmęczył mnie fizycznie. Nie denerwuje mnie aż tak te latanie za nim i wygrzebywanie ziemi z doniczek lecz każda zmiana pieluchy. Mały ma chyba niewyczerpane pokłady siły, przy nie znoszącym sprzeciwu temperamencie, jednym słowem nie potrzeba mi siłowni. Po prostu czuję obolałe ręce i wyrobione mięśnie ramion.
Nie chcę się chwalić( nic w tym stylu) ale gdyby nie mój Jan( to taki nasz sekret)Niezbędny, który zabiera małego na spacery po południu to chodziłabym jak pies Pluto ;)
Dzisiaj za to mam wychodne i idę połazić po galerii handlowej. Zobaczę trendy wiosenno- letnie, nawącham się zapachów, popatrzę na ludzi ;) Wraz ze zmianą banku( Jan zmieniał) zostałam pozbawiona karty, więc nie muszę się martwić, że mnie poniesie przy robieniu zakupów. Będą to takie luźne, niezobowiązująco - relaksujące łajzy;)
Kto idzie ze mną?

Dosiu, kurcze Ty to jak czasem wejdziesz na jakiś temat to wysiadam. Miałam dzisiaj dużo naczyń do zmywania i stojąc nad zlewem, zaczęłam się nad tym Twoim tematem zastanawiać- czy czujemy, że jesteśmy w czymś dobrzy. Rozważałam temat z każdej strony i nawet nie wiem kiedy ( tzn czasowo to jakieś 15 min) pozmywałam te znienawidzone naczynia. Wniosek nasunął mi się jeden. Jestem dobra w zmywaniu naczyń jeżeli tylko myślę o czymś zupełnie innym niż zmywanie ;)

sobota, 19 marca 2011

Babskie spotkanie

Kilka godzin temu wróciłam z babskiego spotkania, pełna uśmiechu. Miło jest porozmawiać sobie o życiu i innych babskich sprawach, zostawiając za sobą domowe obowiązki. Takie spotkania dodają energii a serce rośnie, kiedy ktoś okazuje zainteresowanie naszą osobą i jest dla nas bezinteresownie życzliwy. Tym razem było to spotkanie z kimś, kogo poznałam tu w wirtualnym świecie. To niesamowite, że świat dzięki Internetowi stał się tak mały i bliski a zbiegi okoliczności pomagają ludziom, odnaleźć drogi do siebie.
W moim przypadku Internet już na zawsze będzie sentymentalnym bytem, ponieważ swojego męża poznałam tą drogą. Ta wirtualna przestrzeń jest świetnym, medium kiedy codzienność tak zajęta nie ma czasu na rozmowę i spotkania. Świat niby wirtualny lecz czasem przenosi się do rzeczywistości po przez prywatne wiadomości, listy te najprawdziwsze i kartki.
W. jeszcze raz dziękuję Ci za to spotkanie, które mam nadzieję nie będzie ostatnim;)
M. i L. mam nadzieję dziewczyny, że i nam będzie dane pokonać, dzielący nas na mapie "trójkąt bermudzki" i zorganizować zlot czarownic;)
Miłej niedzieli :)

środa, 16 marca 2011

Czekoladowo mi ;)

Podsumowanie wczorajszego dnia przyprawiło mnie o dreszcze. Cały dzień spędzony w domu z Krzysiaczkiem i okazuje się, że z całej tabliczki gorzkiej 60% czekolady zostały 3 kosteczki. Nic to, jakoś musiałam podratować osłabiony układ nerwowy i zmęczenie spowodowane całodniowym lataniem za Małym. To taki czort, że w spokoju nie usiedzi, wszystko go interesuje i pragnie mieć w łapkach. Wszelkie próby ingerowania w jego poczynania kończą się arią operową aż uszy bolą ;)
Wieczorem za to zatopiłam się w zapachu masełka kakaowego, rozsmarowanego na moim ciele, które pokochałam. Zaczęłam też obmyślać plan, weekendowego wyjazdu relaksacyjnego pt. "Czekoladowa Słodycz".

piątek, 11 marca 2011

Prezent

Wczoraj dostałam od męża taki prezent:)Uwielbiam takie prezenty zwłaszcza wtedy, kiedy każda komórka mojego ciała chce ciepła.
Truskawki faktycznie smakowały truskawkami.

wtorek, 8 marca 2011

Dzień kobiet

Dzień kobiet,dzień kobiet, niech każdy się dowie, że dzisiaj jest dzień kobiet...
Ja co roku mam w tym dniu wolne. Mój mąż, zawsze bierze w ten dzień wolne i razem spędzamy ten dzień.
Każdej kobiecie w tym dniu życzę, dużo radości czerpanej z bycia Kobietą, mimo że czasami my kobiety nie mamy lekko. Próbujemy pogodzić obowiązki domowe z zawodowymi a na dodatek poskładać w całość te nasze wewnętrzne rozedrganie.

To jest mój ulubiony wiersz przedstawiający "Portret Kobiecy" W. Szymborskiej


Musi być do wyboru.
Zmieniać się, żeby tylko nic się nie zmieniło.
To łatwe, niemożliwe, trudne, warte próby.
Oczy ma, jeśli trzeba, raz modre, raz szare,
czarne, wesołe, bez powodu pełne łez.
Śpi z nim jak pierwsza z brzegu, jedyna na świecie.
Urodzi mu czworo dzieci, żadnych dzieci, jedno.
Naiwna, ale najlepiej doradzi.
Słaba, ale udźwignie.
Nie ma głowy na karku, to będzie ją miała.
Czyta Jaspersa i pisma kobiece.
Nie wie po co ta śrubka i zbuduje most.
Młoda, jak zwykle młoda, ciągle jeszcze młoda.
Trzyma w rękach wróbelka ze złamanym skrzydłem,
własne pieniądze na podróż daleką i długą,
tasak do mięsa, kompres i kieliszek czystej.
Dokąd tak biegnie, czy nie jest zmęczona.
Ależ nie, tylko trochę, bardzo, nic nie szkodzi.
Albo go kocha, albo się uparła.
Na dobre, na niedobre i na litość boską.

Natomiast ten wiersz Phenomenal Woman - Mayi Angelou jest moim ulubionym wierszem o kobiecie w wersji anglojęzycznej

poniedziałek, 7 marca 2011

Zabawa w wirtualnym świecie pt. ROZDANIE

Wchodząc w świat YT zauważyłam, że dziewczyny organizują różne konkursy, podobnie jak tu na blogach. Podobają mi się takie różne akcje, pozwalające poznać inne osoby ale przede wszystkim, fajnie brać w nich udział dla samej zabawy. We mnie każde tego typu zdarzenie wywołuje niesamowitą ekscytację.
Dzisiaj postanowiłam wziąć udział właśnie w takiej zabawie zwanej ROZDANIEM.
Rozdanie organizuje Agnieszka na swoim blogu - Jak pięknie być kobietą- a oto link do tej zabawy -ROZDANIE
Agnieszka ma do rozdania kilka kosmetyków z firmy JOKO. Aby jednak móc brać udział w tej zabawie trzeba spełnić kilka warunków, dających większe szanse na wygraną. Jednym z tych warunków jest napisanie krótkiej notatki, na temat ROZDANIA na własnym blogu co niniejszym czynię;)
Ponad to, Agnieszka kręci też różne filmiki na YT, które fascynują mnie treścią rzetelnej i treściwej wypowiedzi w kwestiach kosmetyczno -urodowych.
Wszystkich zatem zachęcam do odwiedzenia zarówno bloga jak i kanału Agnieszki na YT

Dodano: Dzięki uprzejmości Di poprawiłam tekst tak, że teraz wystarczy kliknąć w słowo by przenieść się do podlinkowanej strony:)

No co tam dobrego?

Takimi oto słowami często odzywa się do mnie siostra, dając znać, że nie ma ochoty słuchać o problemach. Najchętniej i ja bym zapomniała, że takie stwory w ogóle istnieją:)
Tymczasem Tosiek znowu szaleje, tzn. jego alergiczny glut szaleje. Nad morzem było wszystko ok a wystarczyło kilka dni w naszym cudnym klimacie i... szkoda gadać. Mam tylko nadzieję, że jakoś to się rozejdzie.
Tymczasem od rana rozgrzewam się ciepłym kakao, bo jakoś zimną noc miałam i jakieś takie zimne sny. Na paznokcie za to nałożyłam lakier koloru zmrożonej, mlecznej czekolady i nabieram ochoty na więcej eksperymentów w tej dziedzinie. Myślę o takim bardzo odważnym jak na moje możliwości, koralowym odcieniu, który przywróci mi rześkość na wiosnę:)Póki co zaczarowana jestem tą czekoladą na paznokciach.
Będę kręciła nowy filmik, na temat moich spostrzeżeń dotyczących kosmetyków. Zapraszam do odwiedzenia wieczorem mojego kanału na YT.
Właśnie załadowałam filmik i czekam na przetworzenie. Jestem załamana strasznie długim czasem w jakim ten filmik się przetwarza. Nie wiem więc czy dzisiaj będzie on dostępny ;)

czwartek, 3 marca 2011

Wróciłam i filozofuję ;)

Po 10 dniach relaksu i wdychania jodu, wróciłam do rzeczywistości. I jak to z powrotami bywa wraca się niby chętnie( bo wszędzie dobrze ale w domu najlepiej)ale wskoczyć w trybiki codzienności, nie jest już tak łatwo. Mam kochaną teściową, która doglądała mieszkania i zostawiła nam w lodówce jedzonko, więc nie musiałam po powrocie lecieć do sklepu. Rozleniwiłam się strasznie a tu sterta prania i prasowania czeka. Na szczęście pogodę z sobą przywieźliśmy, słoneczko świeci od rana i jakieś takie pozytywne nastawienie do świata się trzyma.
Chodząc po plaży, napawając się cudnymi widokami dużo rozmyślałam. Myślałam o tym w jakim punkcie swojego życia jestem i że jest tak jak kiedyś sobie marzyłam. Już jakiś czas temu postanowiłam cieszyć się każdą chwilą, doceniać najprostsze rzeczy być wdzięczna losowi za to co mi daje. Mimo, że nie jestem super wierząca a przede wszystkim nastawiona antyklerykalnie do kościoła to codziennie dziękuję Bogu za miniony dzień. Uważniej patrzę pod nogi i na otaczający mnie świat. Staje się bardziej świadomym człowiekiem. Patrzę na to co dzieje się na świecie i czuję, że istnieje duże prawdopodobieństwo utraty takiego stanu rzeczy, więc czerpię z teraźniejszości ile się da. Jedni nazywają to zbliżającym się końcem świata a ja widzę jak wszystko się zaczyna buntować,początek rzeczy zaczyna pękać, nie ma nic pewnego zarówno po stronie natury jaki i rodzaju ludzkiego. No ale nie będę się na ten temat rozpisywać. Zejdę na swoją podłogę...
Odważyłam się i otworzyłam okienko na świat jakim jest YT. Pozwoliło mi to na wyjście do ludzi ich poznawanie bez zamykania się w swojej codzienności. Blog to nie to samo co pokazywanie swojej twarzy, wraz z jej mimiką i tłem na filmikach. Tutaj są tylko literki tam przekaz jest dużo bardziej ekspresyjny. Poznaję wiele ciekawych osób( tutaj też poznałam z czego się niezmiernie cieszę), dowiaduję się ciekawych rzeczy. Tak naprawdę dzięki dziewczynom z YT okazało się, że nagle zaczęłam zwracać większą uwagę na kosmetyki, ich zapachy i zastosowanie. Odkryłam, że mogę cieszyć się z bycia kobietą. Dałam sobie prawo na to by móc cieszyć się z tej całej otoczki urodowo - kosmetycznej, znajdując na to czas i nie traktując to jako przymus pt. bo jakoś trzeba wyglądać. Zostając matką tego typu sprawy zeszły zupełnie na dalszy plan. Nie znaczy to, że nie dbałam o siebie, po prostu przestałam się tym tak interesować. Robiłam dla swojego ciała i urody minimum z minimum. Wolałam poczytać książkę niż spędzić 30 min w łazience nakładając na siebie różnego rodzaju specyfiki;)Zmieniła się też sytuacja, dzieci rosną i powoli oddają mi, mnie samą sobie.
Oczywiście inną sprawą jest, że YT tak jak blogi to zjadacz czasu przeokropny. Tak więc mój dzień zaczyna się zwykle ok 7-8 a kończy z własnej woli ok 1 w nocy:)

wtorek, 22 lutego 2011

Pobyt w Świnoujściu

Podróż do Świnoujścia przebiegła jako tako bez większych tragedii;)Krzysiaczek dostał smoczek do dzioba plus jego ulubione piosenki i jakoś dojechaliśmy. Na plaże dotarliśmy jednak dopiero następnego dnia po przespanej nocy. Morze pachnie zupełnie inaczej zimą a powietrze wydaje mi się takie hmmm przezroczyste, kryształowo czyste i przenikające przez czaszkę:) To zapewne sprawa niskiej temperatury.
Odchodząc od tematu plaży i morza, w apartamencie mamy ogrzewanie podłogowe:) Wprost zakochałam się w takim rozwiązaniu grzewczym. Mi wiecznemu zmarzlakowi, ciepłe płytki i panele, po takim zimowym spacerze jawią się jako cud prawdziwy. Zresztą wstaję w nocy do Krzysiaczka i stawiam całą stopę na podłodze, zamiast skakać jak zając na palcach. Wychodzę z pod prysznica zimno płytek nie przenika mnie po sam czubek głowy, normalnie rewelacja.
Zainteresowanych zapraszam do zobaczenia zimowego morza:)

piątek, 18 lutego 2011

Oto moja niespodzianka

Jeszcze jestem w trakcie pakowania naszej rodzinki na wyjazd do Świnoujścia. Godzina 5.00 rano wyjazd.
O tym fakcie wszyscy, którzy czytają mojego bloga już wiedzą a Ci, którzy oglądają moje filmiki na YT dzisiaj się dowiedzieli. Tak, tak moi mili Katiuszka założyła swój kanał na You Tube i gada do kamerki. Później tą paplaninę mogą inni zobaczyć na kanale MultiKatiuszka a to jest link do kanału www.youtube.com/user/MultiKatiuszka?feature=mhum . Wszystkich zainteresowanych moją osobą zapraszam do zobaczenia mnie na YT.
Prawdopodobnie będę pisała lub nadam jakąś relację ze Świnoujścia, więc jak macie ochotę to zaglądajcie do mnie. Do zobaczenia :)

poniedziałek, 14 lutego 2011

Rodzina, ach rodzina

Powoli zaczynam myśleć o naszym rodzinnym wyjeździe nad morze. Do weekendu żyłam przygotowaniami do urodzinowego przyjęcia Antosia. Synek poczuła się chyba odrobinę dorosły. Sam wybrał sobie swój urodzinowy prezent i tort z wizerunkiem Buzza Astrala. W dniu przyjęcia przebrał się w strój Supermena i z niecierpliwością oczekiwał swoich gości. Na drugi dzień powiedział to co każdy rodzic chyba chciałby usłyszeć - Mamo moje urodziny były fantastyczne. Serce naprawdę rośnie, kiedy dzieci w ten sposób potrafią okazać to co czują. Od jakiegoś czasu w naszym domu krytyczną godziną staje się godzina 18, kiedy dzieci są już zmęczone dniem ale jest jeszcze za wcześnie by położyć je do łóżek. Mąż wymyślił, że trzeba je jakoś rozruszać i tak powstał nasz mały,wieczorny rytuał. Piosenki dla dzieci grają, dzieci zadowolone tańczą a my razem z nimi zmęczeni ale dobrze się bawimy. Takie momenty są bezcenne.
Już po urodzinach, więc mogę zabrać się za przygotowywania do wyjazdu, który jest już w sobotę i naprawdę, powoli zaczynam się denerwować jak przeżyjemy podróż (ok 400 km) z Krzysiaczkiem. On potrafi robić problemy na trasie 30 km, więc chyba wyjedziemy w nocy tak by spał. I oczywiście czeka mnie pakowanie, listy rzeczy do zabrania już się produkują.
Przed wyjazdem będę miała dla wszystkich moich czytaczy niespodziankę, więc za kilka dni zaglądnijcie jeszcze do mnie bo coś napiszę.

poniedziałek, 7 lutego 2011

Bomba owocowa

To będzie kolejny wpis z cyklu Kulinarne Przygody Katiuszki. Tak, zdecydowania moje spotkania w kuchni to przygody( nigdy nie wiadomo co się wydarzy), bo nie jestem jakąś super znawczynią i ekspertem tematów kulinarnych, aczkolwiek jakąś tam podstawową wiedzę posiadam.
Jaki jest Katiuszki sposób na niedzielny szybki deser? Otóż poszłam na łatwiznę, wyciągnęłam z lodówki gotowe ciasto francuskie, pokroiłam na kwadraty, nałożyłam po łyżce gotowych, pieczonych jabłuszek ze słoika, zawinęłam i siup do piekarnika.
Mmmmmmmmmm zapach i smak idealny na wietrzne popołudnie. Problem w tym, że chyba zjadłam o kilka ciasteczek za dużo( za co oczywiście dałam sobie po łapkach)bo cały wieczór smętnie spoglądałam w stronę WC, pojąc się miętową herbatą. Nic już tego dnia nie przełknęłam. Herbatka podziałała ale i tak nie mogłam zasnąć. Natomiast dzisiaj rano, obudziłam się z lekkim niesmakiem w ustach i pytaniem, co by tu sobie zjeść lekkiego na śniadanie?
Ponieważ tak bardzo chce mi się słońca i chociaż namiastki wiosny to postanowiłam zrobić cobie na śniadanie bombę owocową. Zmiksowałam jabłko, banana i mrożone czerwone owoce z odrobiną mleka( można i wody jak kto lubi), mmmm pychota. Było smacznie, lekko i przede wszystkim zdrowo oraz energetyzująco. Czasami do takich koktajli dodaję też otręby by były bardziej sycące.
Tak wiec ciągle popijając ten koktajl, życzę wszystkim miłego tygodnia:)

czwartek, 3 lutego 2011

Ale CHAŁA i ta pogoda

Jeszcze troszkę chrypię i kaszel mną wzdryga ale jest znacznie lepiej. Miałabym ochotę na długi spacer po lesie. Niestety zapach zgnilizny w powietrzu jest dla mnie nie do zniesienia. Dlatego tęskno wyglądam razem z dziećmi przez okno, w poszukiwaniu radosnych promyków słońca. Ach Wiosno gdzieś Ty!!!
Tymczasem zafundowałam rodzince słodką, maślaną kolację. CHAŁKA z kruszonką a do tego koniecznie kubek ciepłego lub zimnego (jak kto woli) mleczka:)

sobota, 29 stycznia 2011

Ratunku!! dopadła mnie...!

Jest tak jak zakładałam. Grypa szalej w moim małym królestwie. W tej chwili leżę i sapię jak ta lokomotywa z wiersza J. Tuwima a jeszcze godzinę temu, nie wiedziałam czym się mam przykryć i jak ogarnąć stukot szczęki.Pozytywne myśli jednak mnie trzymają i aby przeżyć te najgorsze 3 dni później będzie już lepiej.Za 3 tygodnie wywozimy dzieci nad morze. Wszystkim nam przyda się zmiana klimatu.

czwartek, 27 stycznia 2011

I love YouTube

Dzisiejsza noc była już prawie przespana. Bolesne ząbkowanie Krzysiaczka minęło ale...
Tosiek podłapał znowu jakiegoś strasznego wirusa. Niby nic się nie dzieje a gorączka 39 i więcej. Natomiast Jan mój zaniemówił i tym sposobem zamiast urodzinowej imprezy Antosia ( mój duży chłopak kończy 5 lat aaaa )szykuje nam się szpitalny weekend. Jak ja się cieszę ( tfu! tfu! na psa urok), że są we mnie pokłady siły i mam z czego czerpać. Wczoraj uzupełniłam je podczas shoppingu - jak to się teraz modnie nazywa- najbardziej jak tylko się dało. Tylko pytanie, na ile one wystarczą?
Ok, martyrologi postanowiłam nie uprawiać na blogu, przechodzę do kolejnego wątku. Pod wpływem fascynacji witryną YouTube, powstaje w mojej głowie pewien plan:)
Jeszcze nie wiem czy się odważę i w jakiej dokładnie formie ten plan będę realizowała, za kilka tygodni mam nadzieję,że coś się z tego wykluje. Katiuszka czasami czuje się jak żółw ale pod tą żółwią powłoką zawsze coś się dzieje i musi się dziać by nie było depresyjnie i nudno;)

piątek, 21 stycznia 2011

Dzisiaj jest, bo jest

Cicho syneczku śpij.... No proszę Ciebie nie marudź...Gdzie dałeś smoczek? No proszę, tutaj się schował. Śpij, jest noc w nocy się śpi i śni piękne sny o aniołkach. Noc nie jest dobrą porą na zabawę ani na mruczenie.Ciiiiii.... Śpij... Gdzie tak biegniesz...? I czego się boisz w swych snach że tak mruczysz....?
Rano trzeba wstać, oczy strasznie się kleją a mimo to trzeba zacząć kolejny dzień.
Raz, dwa i Tosiek powędrował do przedszkola. W domu cisza, lubię czuć taki poranny spokój, dzień jaśnieje. Można zrobić sobie kawę i mieć nadzieję, że zdąży się zaczerpnąć kilka łyków nim zapomni się o kubku i kawa całkiem wystygnie.
Już po kawie...
..O dzień dobry:) Jak się spało mojej Małpce?
Uśmiech i słodki chichot mojego dziecka z rana, jest jak najcenniejszy skarb, który przegania myśli o męczącej nocy.
I tak nucąc sobie pod nosem piosenkę Rynkowskiego zaczynam dzień słowami...
...
Dzisiaj będzie dobry dzień,
dzisiaj będzie dobry dzień.
Przestań już się jeżyć, przeżyj ten świetny dzień.
Dzisiaj będzie dobry dzień,
dzisiaj będzie dobry dzień.
Wysuń nos spod kołdry, dzień dobry
- to ja głos nadziei twej...

środa, 19 stycznia 2011

Wieczorową porą

Znalazłam prosty przepis na chlebek, zamieszałam wszystkie składniki i czekam ok 18h nim zacznę go piec. Być może jutro podam więcej szczegółów.
Przeczytałam kolejną książkę, tym razem padło na Katarzynę T. Nowak - Kasika Mowka. Już dawno żadna książka, aż w tak specyficzny sposób mną nie wstrząsnęła. Ja wiem, różne rzeczy dzieją się na świecie, nawet tuż za ścianą naszych domostw. Wolimy jednak o nich nie słyszeć i nie widzieć. Skomplikowane relacje w rodzinie czy choroba psychiczna to błotko w którym dobrowolnie nie lubimy się taplać. Książka poruszyła i wprawiła w poczucie jakiegoś obrzydzenia, przesytu tragedią ludzką. Zdecydowanie tego typu lektury nie należą do tych co relaksują. Raczej żałuje się bohaterów i wzdycha nad ich losem.
Na sympatyczne zakończenie wieczoru, serwuję sobie dźwięki Pink Martini.

niedziela, 16 stycznia 2011

Weekend

Jakieś dziadostwo się mnie uczepiło i nie puszcza, za to bardzo doskwiera. Jak nie z tej strony to z innej coś zawsze musi. Brrrr ;(. Jutro wyczekiwana wizyta u okulisty i już się boję. Nieważne, co ma być to będzie.W każdym razie kończy się weekend, jakiś taki rozbiegany ale generalnie udany.
Pod względem czytelniczym M. Nurowska zaliczona. No może nie zaliczona bo jakoś negatywnie to mi brzmi ale przeczytana. Całkiem ciekawa historyjka, jeżeli ktoś lubi harlquinowskie treści w połączeniu z kryminałem i literaturą faktu. Jak przeczytam kolejne części z serii, może będą mogła coś więcej powiedzieć na temat twórczości autorki.
Co ja to jeszcze robiłam w weekend hmm...? A rogaliki z marmoladą różaną!!! Jak na pierwszy raz, wyszły bardzo smaczne i rozeszły w tajemniczych okolicznościach;)


Coś mi dzisiaj Osiecka siedzi w głowie i jej "Listy na wyczerpanym papierze" kuszą swą duszą. Może Jan da się skusić i niebawem wzbogacę się o wyjątkową książkę ;)

czwartek, 13 stycznia 2011

Opieram się

Kicham dzisiaj strasznie. Pewnie wirusy Tośkowe chcą mnie dopaść i zgładzić. Nie dam się im!!! Zapijam każde kichnięcie herbatą na zmianę zwykłą z miodem i cytryną oraz malinową. Cały dzień jest mglisty i zgniły, na trawnikach gdzie nie gdzie zalega coś brudnego co kiedyś było śnieżnym puchem. W takie klimaty wychodzić z domu nie było sensu, mimo że Antek wrócił do przedszkola. Licząc na miły wieczór w towarzystwie słów zapaliłam świeczkę cynamonową i właśnie opieram się pokusie chwycenia w swoje dłonie i czytania książki, nowego nabytku Marii Nurowskiej - Imię twoje... . Najpierw chcę nacieszyć nią oczy i dłonie przekładając ją w co raz to nowe miejsce w pokoju. Mając w perspektywie kulinarny weekend zamierzam delektować się tą książką, może się uda.

środa, 12 stycznia 2011

Nowe wyzwania - wyznania

Mąż zamówił mi przez internet 10 kg mąki chlebowej. Będę zagniatała, zwijała, formowała i piekła. Już nie mogę się doczekać wypróbowania kilku nowych i ciekawych przepisów na chleb i bagietki. Tak więc od wczoraj z niecierpliwością wypatruję kuriera ;)
Ale... Ale...
Jeżeli chodzi o moje kulinarne poczytania to... Przyznaję szczerze gotuję bo muszę, za to jem bo kocham. Feeria smaków, zapachów i różnorodność wyboru jedzenia, jest dla mnie czymś, bez czego nie wyobrażam sobie życia.
Przez 15 lat swojego życia jednak walczyłam z samą sobą, o prawo do jedzenia tego co lubię i na co mam akurat ochotę. Jedzeniu przeważnie( z krótszymi lub dłuższymi przerwami) towarzyszyły mi wyrzuty, że nie powinnam a w głowie bił na alarm licznik spożywanych kalorii. Przeliczałam przechodzone kilometry i spalone kalorie na kilka dodatkowych np. kostek czekolady. Czasami wpadałam w przygnębienie pt. jestem słaba, nie potrafię wytrzymać na diecie, nigdy nie będę szczupła i nigdy nie będę wyglądała jak fajna laska za którą ktoś chciałby obejrzeć się na ulicy. Nie wspomnę o tym jaki bajzel w głowie robiły mi wszelkie media ukazując kobiety idealne, wyjątkiem była reklama Dove. Na dodatek mój rozmiar wahał się od 42 do 46, który w przeciętnym sklepie jest( był) rzadkim zjawiskiem. Śmieszne to prawda?! Długie lata zajęło mi by pogodzić się z tym, że mam prawo jeść i nikogo mój rozmiar nie powinien obchodzić. Mam prawo być duża bo taka moja natura( o ile to nie odbija się na moim zdrowiu).



Tak więc, skoro mogę jeść nie czując się z tym źle to postanowiłam, że będę z tego korzystać i tak powoli przecieram sobie szlaki w kuchni. Zamierzam polubić gotowanie ( z pieczeniem ciast nie mam problemów) i wypróbować wiele przepisów min. z mojej nowej książki Nigelli. Być może do gotowania zapałam równie wielkim uczuciem co do czytania książek?!

niedziela, 9 stycznia 2011

Czy to jeszcze jest normalne?

Zdecydowanie niesie mnie fala. Czytam, czytam i czytam. Od początku roku przeczytałam już 4 książki. Mój mąż dzisiaj stwierdził, że chyba zacznie mi płacić za wolniejsze czytanie książek bo to będzie zdecydowanie bardziej opłacalne niż kupowanie kilku nowych w ciągu miesiąca;)
Wczoraj do wieczornego relaksu w wannie po pracowitym popołudniu ( ulepienie ok 70 szt. pierogów to dla mnie wyczyn ale był to wyczyn dość przyjemny muszę przyznać) zabrałam Walkirie -Paula Coelho.



Historia jego podróży przez pustynię Mojave i magiczny wprost klimat, wciągną mnie na tyle skuteczne( klimat książki jest zupełnie odmienny od włoskich historii tak namiętnie przeze mnie ostatnio czytanych), że nie mogłam ją odłożyć. Czytając książkę, miałam świadomość, że to co Paulo opowiada w Walkirii zdarzyło się naprawdę.
Część faktów z tej podróży Paulo wyjawił już dużo wcześniej w książce Zwierzenia pielgrzyma. Rozmowy z Paulem Coelho -Juan Arias.


Teraz te fakty w połączeniu z treścią Walkirii budowały cały obraz osoby Coelho, więc nie mogłam tak zwyczajnie zatrzymać się w połowie drogi.
Tym sposobem położyłam się spać po 2 w nocy. Nigdy w życiu nie udało mi się utrzymać tak długo ostrości wzroku, zazwyczaj ok 23 wszystko zaczynam widzieć jak za mgłą. Będąc natchniona tą książką, położyłam się do łóżka spokojna i z poczuciem zadowolenia. Nim Morfeusz wezwał mnie do siebie na dobre, moim oczom z za balkonowego okna w sypialni ukazały się bardzo wyraźnie migające gwiazdy, które tworzyły zgrupowanie gwiazd nazywane Wielkim wozem. I ja się pytam czy to jest normalne, że tak długo czytam książkę o jakichś aniołach, magach i rytuałach a później widzę Wielki Wóz będąc we własnym łóżku, którego dostrzeżenie wydaje mi się w pewnym sensie magicznym zjawiskiem?;) Czy to może moja wrażliwość i kolejny przykład mojego postrzegania będącego w przebraniu kameleona tak się dostosowuje?

Ps: Virginio próbowałam czytać "Szeptem" Moniki Sawickiej ale budzi ona we mnie taki smutek, że nie potrafiłam przebić się przez więcej niż kilka kartek. Odłożyłam ją na półkę na inny czas.

środa, 5 stycznia 2011

Fajnie, ale...

Wszystko co dobre kończy się, mąż wrócił do pracy, Tosiek do przedszkola a ja zostałam z Krzysiaczkiem w domu. Zaczęło się codzienne życie. Gotowanie, sprzątanie, pranie i takie tam przyjemności. Ja wierzę w równowagę w życiu i w przyrodzie, więc żeby nie było za dobrze to Tosiek się wczoraj rozchorował i tak mimo sprzyjającej pogody siedzimy wszyscy w domu.
Jestem na fali czytania książki za książką a, że paczka z empiku w rezultacie nie doszła to zostałam bez książek do czytania. Nie liczę książki kucharskiej Nigelli, którą dostałam pod choinkę.


Ze mnie w tej dziedzinie jest taki raptus i łasuch, że od razu narobiłabym sobie smaka i zaczęłabym coś pichcić, co po świątecznym przejedzeniu jest absolutnie zabronione! Od czego jednak są bibliotek?! Mam pod domem osiedlową bibliotekę więc czasami korzystam i wczoraj właśnie się do niej wybrałam. Wybór książek nawet dość duży o ile akurat są nie wypożyczone te które mnie interesują ale... Zniesmaczył mnie widok książek poplamionych z zadartymi rogami czy ewidentnie mocno wyeksploatowanych z fruwającymi kartkami. Książki i ich historie, które opowiadają są czasami dla mnie tak intymne (i hmmm czułe?), że nie mogłabym się skupić na takie wyobracanej książce. Dlatego najczęściej z biblioteki wybieram książki, które leżą w dziale nowości i dokładnie je oglądam nim wypożyczę. Szkoda bo czasami chciałabym sięgnąć po książkę, (która już 10 lat temu przestała być nowością) której w domu nie mam a okazuje się być dla mnie za bardzo wyczytana;)Dla mnie książka jest czymś wartościowym więc wolę mieć ją na własność by móc cieszyć się jej widokiem, zapachem, szelestem kartek. Zakreślam czasami ważne czy ciekawe dla mnie fragmenty bym w każdej chwili mogła otworzyć książkę i do nich wrócić. Szkoda tylko, że mam ograniczony budżet i w zasadzie miejsce na ich składowanie( co jeżeli chodzi o moich alergików jest i tak bardzo ryzykowne.) Tymczasem moje kolejne literackie wieczory pozostaną we włoskim klimacie i będą należały do Marleny de Blasi i jej Wenecji.

sobota, 1 stycznia 2011

Nowy Rok, nowe szanse na Dobre Życie

Od świąt kombinowałam co by tu napisać i jak wszystko z gracją ułożyć w zdania. I tak zleciały święta i cały tydzień po, a ja nie napisałam ani słowa. Chciałam uniknąć wpisu chaotycznego, pozbawionego głównego nurtu, któremu można by nadać jednoznaczny tytuł. Zabierałam się do wpisu kilka razy aż wreszcie poddałam się. Stwierdziłam, że nie ma sensu kombinować bo prostota wypowiedzi, płynąca prosto z serca będzie najbardziej oddawała to co chcę przekazać.
Tak więc święta spędzone w licznym rodzinnym i przyjacielskim gronie, były bardzo przyjemne ale i męczące. Odetchnęłam dopiero kiedy ostatni goście porozjeżdżali się do swoich domów a ja wiedziałam, że Jan jeszcze cały tydzień będzie w domu. Przez cały ten tydzień leniliśmy się okrutnie, robiąc tylko to co trzeba było zrobić. Gdyby nie dzieci pewnie zapomnielibyśmy o toczącym po za naszym mieszkaniem życiu. Nie powiem, takie lenistwo jest bardzo wskazane by móc wyskoczyć z ról zadaniowych, pobyć sobą i nacieszyć się byciem razem w domu. W tym czasie przeczytałam kilka książek, które natchnęły mnie inspiracją, przemyśleniami dotyczącymi życia, mijającego roku i ostatnich 10 lat, które przeżyłam będąc z Janem. "Poradnik grubaski" przekonał mnie bym nigdy więcej nie katowała się dietami i zaakceptowała swoje kształty. Natomiast książka "Mądrość Toskanii" podsyciła marzenia o wyjeździe do Włoch i sprawiła, że po raz kolejny zatęskniłam do prostego życia i doceniania zwykłych rzeczy dnia codziennego. Znalazłam nawet czas by upiec chleb bo taki domowy chleb smakuje najbardziej.

Płynąc włoskim nurtem sięgnęłam również po książkę "Lekcje włoskiego", która wciągnęła mnie swoją lekkością narracji. Wszystkie te książki mogę zamknąć jedną klamrą stwierdzając, że konsumpcjonizm, pęd za pieniądzem czy tytułami naukowymi jest niczym wartościowym w porównaniu do budowania szczerych, prawdziwych rodzinnych i przyjacielskich więzi, życiu dniem codziennym bez czekania na prawdziwe życie ,które jest uwarunkowane wieloma kiedy tylko...znajdę stałą pracę, osiągnę stabilizacją materialną, będę mężatką/ rozwódką, dzieci dorosną, zbuduję dom, schudnę...
I tak minął kolejny Rok. Nie należał on do najłatwiejszych, choroby i alergia ostro nas prześladowały ale daliśmy radę. Coś się skończyło i coś nowego się zaczyna. Jestem bardziej świadoma swoich wad i możliwości, doświadczyłam i nauczyłam się wielu nowych rzeczy. Na pewno Rok 2010 nie był stracony:)
Z okazji Nowego Roku, życzę wszystkim mądrego przeżywania każdego dnia w swoim życiu bo ono jest tylko jedno. Popełniane błędy niech nie wiążą się z porażką lecz znajdą swój przystanek na drodze, która nazywa się Dobre Życie.
Szczęśliwego Nowego Roku!!!